Etykiety

środa, 12 października 2011

Parę słów o bulionie

(Czyli na własnym blogu mogę sobie pomarudzić......)


 Z racji tego, że nie chce mi się zamieszczać tego przy każdym przepisie, zawierającym ów tajemniczy bulion, uczynię to niejako zbiorowo- w osobnym wątku.

Jest to taki produkt uboczny, który robię z tego, co pod ręką. 
Elementami stałymi w "recepturze" są właściwie tylko lubczyk, liście selera (jedno i drugie zamrożone) oraz liść laurowy i ziele angielskie (czyli duet nierozerwalny jak Flip i Flap).

W przepisach będą zamieszczane dwa rodzaje:
- drobiowy -gdy pod tą ręką znajdzie się oprócz włoszczyzny jakiś kawałek kurczaka 
- warzywny - gdy nie mam tyle szczęścia, a i tak jest dobre więc jest sens zamieszczać przepis w necie. Wówczas do garnka trafia marchew, pietruszka, zielona część pora....no różnie :)



Dlaczego więc właściwie o tym piszę? 

Bardzo dużo czasu zajęło mi zrobienie zupy, która obywałaby się bez glutaminianu. Efekty tych eksperymentów raz były śmieszne, raz straszne, raz jedno i drugie. Wymienię może tylko ekstra ekologiczny, ale też bardzo blady barszcz czerwony, do którego w przypływie wściekłości i poczucia kompletnej klapy wsypałam gorący kubek (po uprzednim wydłubaniu z niego imitacji grzanek). Resztę niech pokryje mrok niepamięci. Właściwie dużo łatwiej i szybciej byłoby dosypać magicznego żółtego proszku....Ale jakoś tak starałam się go unikać, bo wierzyłam, że dobre jedzenie można zrobić i bez niego. Dla tych więc, którzy również chcieliby bezboleśnie zerwać związek z glutaminianem parę informacji na początek:

-wody w wywarze powinno być tyle, by zakryła wszystkie składniki - jeśli jest jej wyraźnie więcej to będzie zbyt rozrzedzony, a woda jak wiadomo smaku nie ma i nie warto sobie głowy zawracać

-lubczyk jest- moim skromnym zdaniem- absolutnie niezastąpiony :) nawet te liście selera można, z braku laku, zastąpić korzeniem, lubczyku- niczym nie można. Taki zielony z ogródka i zamrożony lepszy jest też  od  suszonego, dlatego zawsze mam zapas "zielska" w zamrażarce

- przypalone nad gazem połówki cebuli też są cenne. Można też cebulę uprażyć do czarnych brzegów na suchej patelni, ale nie jest to mój ulubiony sposób -z racji tego jak się ją myje koszmarnie...

-gotowanie bardziej tradycyjne bez polepszaczy odwraca proporcje  np. gar wody z kostką i 2 łyżkami koncentratu pomidorowego zmienia się w gar przecieru z pomidorów i 2 szklanki wywaru. Objętościowo warzyw, od których zupa nosi nazwę :)  (pomidorowa, krem z ziemniaków i porów, krem z dyni, papryki, barszcz....) powinna być przynajmniej połowa objętości bulionu 

-białe warzywa tj. seler, pietruszka zmiksowane zastępują z powodzeniem śmietanę z mąką (jak ktoś chce uzyskać kwaśniejszy smak można dodać sok z cytryny). Do zup czerwonych w celu zagęszczenia można rozdrobnić tez marchewkę

-doskonałą bazą pod wszelkie dania, nie tylko zupy, jest podsmażona na oliwie cebula z czosnkiem i chili. Można podlać wytrawnym winem lub skoncentrowanym rosołem. Stosuję ją gdy rezygnuję z przypiekanej cebuli. 

- zupy i wiele sosów robię wieczorem, a jemy następnego dnia- składniki mają czas, żeby się przegryźć. Wyjątkiem są zupy-kremy- rozdrobnienie warzyw sprawia, że można je serwować tuż po przyrządzeniu.

-dopełnieniem zup o kwaśnym smaku jest....cukier. Wystarczy szczypta i mamy to, o co chodzi :)


Dla wielu osób są to oczywiste czynności, ja jednak dochodziłam do nich okrężną drogą- uczyłam się gotować od zera - i może znajdzie się ktoś, komu się te informacje przydadzą......


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz